Zastąpią nas gastarbeiterzy – o tanich pracownikach zza granicy

Zastąpią nas gastarbeiterzy – o tanich pracownikach zza granicy

Kiedy Polacy po wejściu do Unii Europejskiej masowo ciągną na Zachód, ich miejsca pracy zajmują przybysze ze Wschodu.

Budzik Ani dzwoni o szóstej rano. Tyle wystarczy, aby wziąć szybki prysznic, ubrać się i przebić przez uliczne korki do pracy na ósmą na drugim końcu Warszawy. Problemów ze wstawaniem nie ma, przez ostatnie lata bez wakacji zdążyła się przyzwyczaić. Poza tym zarobek motywuje podwójnie. W kijowskim szpitalu dostaje jako masażystka równowartość 30 dolarów miesięcznie. W Polsce zarobi tyle w ciągu jednego dnia. Przypadek tej 28-letniej Ukrainki jest jednym z kilkuset tysięcy. Jeszcze 10 lat temu w Polsce zezwolenie na pracę miało niecałe 11,4 tysiąca cudzoziemców. W ciągu kilku lat liczba ta niemal się podwoiła. Liczba zatrudnionych na czarno sięga w zależności od sezonu nawet 900 tysięcy.

Na początku był Zachód
Po przejściu z zarządzania centralnego na system rynkowy zaczął napływać do Polski obcy kapitał z Zachodu. Rosło zapotrzebowanie na wysokiej klasy ekspertów. Do naszego kraju przyjeżdżała kadra zarządzająca oraz kierownicza wyższego szczebla, głównie z Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, krajów skandynawskich. Narodowości te stanowiły łącznie około 35-40 procent ruchu migracyjnego do Polski. Na niższych stanowiskach obcokrajowcy zatrudniali Polaków, których uczyli swojego know-how. Najwięcej, bo po kilka tysięcy rocznie, cudzoziemców o wysokich kwalifikacjach przybywało do naszego kraju do połowy lat 90. W tym samym okresie rozpoczął się napływ migrantów powrotnych – osób, które wyjechały z Polski w latach 80., a po tym, jak ojczysty kraj stał się atrakcyjnym miejscem pracy, zaczęły powracać. W drugiej połowie dekady ruch imigracyjny okrzepł. Obecnie impuls przyciągający cudzoziemców wygasa. – Rodzimi pracownicy zdobyli już niezbędną wiedzę. Ze względu na mniejsze od zachodnich pracowników wymagania finansowe stali się bardziej konkurencyjni. Jednocześnie kompetencje Polaków w niczym nie ustępują kompetencjom cudzoziemców, a czasem je przewyższają, a poza tym Polacy chętnie się kształcą – mówi Anna Burzyńska z Jobpilot.pl.

Przybysze ze Wschodu
O ile na zagraniczną wysokokwalifikowaną kadrę menedżerską zapotrzebowanie spada, o tyle na niskopłatną i niewymagającą wysokich kwalifikacji pracę wzrasta. Od początku lat 90. pracy w Polsce szukają Rosjanie, Ukraińcy, Wietnamczycy, Białorusini. Polacy nie chcą sprzątać mieszkania za 5 czy 10 złotych za godzinę czy zbierać owoców za 5-6 złotych, bo niemiecki rolnik zapłaci za tę samą pracę 10 euro. Przybysze, gastarbeiterzy ze Wschodu, chętnie wypełniają tę lukę. Przyjeżdżają pracować na czarno. Statystyki nie ujmują ich jako zatrudnionych, bo przybywają oni często w ramach ruchu turystycznego, a nierzadko dostają się do Polski przez zieloną granicę. Krajowy Urząd Pracy podaje, że na koniec lat 90. nielegalnie pracowało w Polsce od 600 do 900 tys. osób rocznie. Szacuje się, że stale na czarno zatrudnionych jest ok. 100-150 tysięcy osób. Takie wahania wynikają z sezonowości zapotrzebowania na pracowników. Przyjeżdżają na miesiąc, dwa, potem wracają do swojego kraju.
W ten sposób pracuje również Ania. Dwa razy do roku bierze urlop – jeden płatny, drugi bezpłatny – i przyjeżdża do Warszawy. Zatrzymuje się w domu wynajmowanym przez Ukraińców. W 20-metrowym pokoju z aneksem kuchennym mieszkają jeszcze trzy dziewczyny. Sprzątają mieszkania. Inne pokoje zajmują mężczyźni, którzy najmują się do prac budowlanych.
Popyt na pracę Ukraińców zaczął rosnąć od połowy lat 90. Są doceniani przez Polaków za solidność i pracowitość. Ania ma już swoje stałe klientki. Kiedy dowiadują się, że przyjechała, ustawiają się w kolejce. Bierze w Polsce za godzinny masaż całego ciała 25 złotych, o ponad połowę mniej, niż trzeba zapłacić za tę usługę w gabinecie. Ma wypełniony grafik od rana do wieczora.
– Cieszę się, że mogę tu przyjechać i zarobić, u nas nie da się żyć, tyle dostaję, że na jedzenie starcza – skarży się. – Tutaj też nie mam lekko, bo pokój kosztuje 200 złotych miesięcznie, transport podobnie, poza tym wszystko tutaj droższe, ale i tak wychodzę na swoje. Jej szef ze szpitala wie, jak jego podwładna spędza urlop, ale nie ma nic przeciwko temu. Ania nie wie, co to odpoczynek, na wakacjach nie bywa, bo od kilku lat przyjeżdża do Polski. Nie wie też, jak długo będzie musiała dorabiać w ten sposób, żyje teraźniejszością, nie ma planów na przyszłość.

Wietnamski zarząd
Ale są tacy, którzy żyją i pracują w Polsce od lat. Wietnamczyk Tuan ma 25 lat. W Polsce przebywa od 2002 roku. Mieszka w kawalerce z trzema innymi kolegami, którzy pracują w gastronomii. Handluje na Stadionie ciuchami. Zaczyna pracę o 2 w nocy, kiedy rozpoczyna się handel hurtowy. W dzień odsypia. Pieniądze posyła rodzinie w Wietnamie, a sobie zostawia tyle, żeby przeżyć. Chce dostać pozwolenie na pracę, bo sądzi, że mu to pomoże rozwinąć interes.
Osoby, które przyjeżdżają do Polski od lat lub osiedlają się tu, starają się szybko dostosować do nowych warunków i przyswoić niezbędną dla cudzoziemców wiedzę. W szczególności ci, dla których Polska staje się drugim domem. Czasem zaskakujące jest, że podobnie jak Polacy wychwytują luki prawne i potrafią je wykorzystać. – Do 2003 roku zgodnie z obowiązującą w naszym kraju ustawą o cudzoziemcach zezwolenia na pracę nie były wymagane m.in. dla członków zarządu firm. Skorzystali z tego Wietnamczycy, którzy zakładali spółki w Polsce i mieli w zarządzie nawet po kilkanaście osób. Nowelizacja ustawy z 2003 roku nałożyła obowiązek uzyskania zezwoleń dla członków zarządu i część osób musiała zalegalizować pracę – mówi dr Agata Górny z Ośrodka Badań nad Migracjami Instytutu Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Ten przepis prawny tłumaczy, dlaczego jeszcze w 2002 roku, zanim nowelizacja ustawy zaczęła obowiązywać, nastąpił wzrost wydawanych zezwoleń na pracę do 24,6 tysiąca (z 19,7 tysiąca w 2001 roku).
I pracodawcy, i pracownicy boją się kontroli, nie chcą się rzucać w oczy. Ale wpaść nie jest tak łatwo. Według „Raportu działalności służb kontroli zatrudnienia w 2004 roku” opracowanego przez departament rynku pracy w Ministerstwie Gospodarki i Pracy służby kontroli legalności zatrudnienia wykryły 1795 przypadków nielegalnego wykonywania pracy przez cudzoziemców. To zaledwie dziesiętne procenta wszystkich zatrudnionych nielegalnie. Prawie połowę z nich stanowili Ukraińcy, dalej byli Białorusini, Bułgarzy, Armeńczycy. Było także 86 przypadków wykonywania pracy na czarno przez obywateli Unii Europejskiej. Raport stwierdza, że te akurat przypadki były związane z nieznajomością prawa przez polskich pracodawców. Nieznajomość prawa nie zwalnia jednak od odpowiedzialności. Zatrudniając obcokrajowców w Polsce, sami powinniśmy świecić dla nich przykładem. Ale przy obciążeniach finansowych, jakimi obarcza się pracodawców dających legalną pracę, trudno się dziwić, że chcą zaoszczędzić na kosztach utrzymania pracownika, takich jak składki do ZUS-u czy podatki. Wolą zatrudniać nielegalnie i ponieść ryzyko kontroli i kary, niż na co dzień płacić wyższe stawki. Dlatego zastępują drogich Polaków tanimi gastarbeiterami i póki ich obciążenia są tak wysokie, nie należy się spodziewać, że ta tendencja się zmieni.

 

 Artykuł można wykorzystywać do przedruków wyłącznie z zachowaniem przepisów  obowiązującego prawa autorskiego i prasowego. W takim wypadku muszą zawierać dane o źródle publikacji oraz autorze. Podpis do tekstu musi wyglądać następująco:

Tytuł: Zastąpią nas gastarbeiterzy

Autor: Ewelina Kitlińska, www.kitlinska.pl
Źródło: Gazeta Studencka, styczeń 2006 (nr 5/94)