Dwa oblicza 1/4 mili

Dwa oblicza ¼ mili

Stoją leniwie lśniąc w słońcu. Pozwalają widzom nacieszyć oczy swoim niebanalnym wyglądem. Zbierają siły. Za chwilę nieposkromieni jeźdźcy dosiądą swe rydwany ciągnięte przez setki koni mechanicznych. Najszybsze, najdziksze maszyny wyrwą do przodu w gonitwie o tytuł niedoścignionego, zostawiając za sobą z pomrukiem pogardy i piskiem opon wszystkie pospolite samochody. Dla najszybszych złoto pucharów i najwyższe miejsce na podium. Gdy zajdzie słońce, te same auta i ci sami kierowcy staną pod osłoną nocy do nielegalnych wyścigów na ulicach miast.

Wyścigi podrasowanych samochodów na odcinku ¼ mili to trend, który narodził się w Stanach Zjednoczonych. Ich idea zyskała popularność wśród rodzimych zwolenników tuningu, po wejściu na ekrany kinowe filmu „Szybcy i wściekli”. Miłośnicy szybkich aut zaczęli łączyć się w grupy, umawiać i rywalizować ze sobą. Walka w takich zawodach rozgrywa się pomiędzy dwoma samochodami jadącymi równolegle do siebie po prostej drodze. Pokonywany przez nie dystans ¼ mili, stanowi bilans pomiędzy długością trasy, a osiągami maszyny. Samochody biorące udział w takich zawodach, to często rzadkie i wymuskane cacka, z których najszybsze mają przyspieszenie do…

100km/h na poziomie 4,5 sekundy, a ich moc często przekracza kilkaset koni mechanicznych. Nic dziwnego, że wyścigi przyciągają rzesze widzów. Oczywiście legalne wyścigi. Gdzie dba się o bezpieczeństwo kierowców i widzów, zapewnia obecność lekarzy, wynajmuje karetkę pogotowia, straż pożarną, radiowozy, ochronę. Gdzie na specjalnie przygotowanej, zamkniętej drodze nie znajdzie się nikt przypadkowy, kto nie wiedząc o wyścigu mógłby być jakkolwiek zagrożony.

Bo gdy miasta zasypiają, na ich ulice wyjeżdżają ci sami kierowcy, którzy ścigają się na zorganizowanych imprezach. W samej Warszawie jest kilkanaście takich grup, które umawiają się na nocne nielegalne wyścigi. Za dnia porządni i prawi obywatele. „Są wśród nas prawnicy, przedsiębiorcy, menedżerowie. To osoby, które mają od 18 do 38 lat. Ale nie jest ważne, co kto robi na co dzień, czy ile ma lat, ale ważny jest rozsądek. Bo chodzi o to, żeby się ścigać, nie narażając na niebezpieczeństwo innych” – mówi Adam, wieloletni uczestnik nielegalnych wyścigów. Przewrotne jest to, że właśnie nocni „rajdowcy” mówią o bezpieczeństwie, podczas gdy ich jazda na takich eskapadach zaprzecza temu pojęciu. Samochód Adama osiąga 200 km/godz. w ciągu zaledwie 11 sekund. Dla większości z nich to prędkość normalna. Ale nie dla zwykłych kierowców i nie dla postronnych osób, które przypadkiem mogłyby trafić na takich szaleńców. Ta szybkość budzi u innych strach. Amatorzy szybkiej jazdy twierdzą, że z odległości kilkudziesięciu metrów zauważą przeszkodę i ją wyminą lub wyhamują. Ta pewność siebie, swoich umiejętności i sprawności maszyn na razie nie zawiodła – jeszcze nie zdarzyły się wypadki, nikt jeszcze nie zginął. Ale mimo to, wolą ścigać się pod osłoną mroku, w miejscach, o których nikt, oprócz ściśle wtajemniczonych osób, nie ma prawa wiedzieć. W miejscach oddalonych od blokowisk i domostw, gdzie ryk silników nie zbudzi mieszkańców i nie przyciągnie gapiów. Nie chcą, by im ktoś przeszkadzał. Chcą pojeździć.

„W nocy nie tylko ścigamy się na prostej, tak jak na legalnych wyścigach. Jeździmy na opuszczone place i lotniska, gdzie rozstawiamy własne pachołki i wymyślamy różne konkurencje i manewry. Staramy się doskonalić swoją jazdę, żeby lepiej panować nad autem i kontrolować je, a gdy wejdzie w poślizg, to umieć z niego wyjść. Prawda jest taka, że tacy kierowcy jak my, jeżdżą potem lepiej. Różnimy się od małolatów, którzy umawiają się, żeby szybko pojeździć po mieście. Osoba, która robi to pierwszy raz, zabierając samochód rodzicom, przeważnie kończy w rowie.” – ciągnie Adam. Ale sami nie stronią od nocnych przejazdów przez miasto po trasach szybkiego ruchu. Dlaczego przez miasto? Odpowiada pytaniem na pytanie: „A wiesz, jakie są emocje jak jedziesz w tunelu na Wisłostradzie 150 na godzinę?” Właśnie na ulicach mogą być zagrożeniem, bo wszystko może się zdarzyć i jest nic nie jest przewidywalne. „Nieprawda – zaprzecza mój rozmówca – jeżdżę dużo i potrafię przewidzieć, co wydarzy się na drodze. Poza tym przy takiej prędkości włącza się szósty zmysł, który mi mówi, kiedy np. mam zwolnić.”

Na nielegalnych nocnych wyścigach panuje atmosfera napięcia. Dreszcz emocji przeszywa uczestników. Dużo silniej niż podczas legalnych imprez. Zakazany owoc smakuje lepiej niż ten łatwo dostępny. Powodów do uczestnictwa w nich jest tyle, ilu uczestników. Jedni chcą się popisać, drudzy lubią po prostu szybko jeździć, inni chcą się sprawdzić lub odreagować stres. „Na takiej drodze zawsze może się zdarzyć coś nieoczekiwanego, mogą w każdej chwili pojawić się „psy”. W powietrzu czuć adrenalinę.” – mówi Michał, bywalec nocnych rajdów. Jednak nie boją się policji. „Przyjeżdżają, to tłumaczymy sytuację, przepraszamy, rozjeżdżamy się. Zdarza się, że spisują auta. Przeważnie nie mają za co nas ukarać. Poza tym policjanci też lubią popatrzeć na dobre samochody, a nasze prezentują najwyższą klasę i poziom. To drogie maszyny: Vipery, Corvetty, Supry” – dodaje Adam.

Co na to policja? „Uczestnicy nielegalnych wyścigów łamią prawo, narażając nie tylko swoje życie, ale i innych osób. Ścigamy ich z całą surowością i z premedytacją rozganiamy wyścigi. Jeśli chcą się ścigać, powinni to robić na legalnych imprezach. Tylko, że oni często nie chcą ponosić kosztów związanych z organizacją i uczestnictwem.” – komentuje podkomisarz Marcin Szyndler z Wydziału Prasowego Komendy Głównej Policji.

Zaprzeczają, bo mogą i chcą ponosić koszty, ale nie ma miejsc, gdzie można się pościgać. Gdyby były specjalne tory, to by na nie jeździli. Przecież 60% uczestników nocnych wyścigów to osoby, które biorą udział w zorganizowanych imprezach. Koszty organizacji takich zawodów są duże. Przeciętnie wynoszą ok. 100 tys. zł. Częściowo pokrywają je sponsorzy, a częściowo wpływy z biletów. Przygotowanie zajmuje około 2 miesiące – to czas na załatwianie formalności i pozwoleń. Jednak mimo takich przeszkód, coraz więcej jest organizacji, które zajmują się tym profesjonalnie. Wynajmują pasy startowe lotnisk lub zdobywają zgody od władz miast na zamknięcie ulic. W końcu chodzi o zachowanie sportowych zasad rywalizacji, a nie prowokowanie i uciekanie przed policją.

Boimy się szaleńców, którzy, być może tuż niedaleko naszych domów i bez naszej wiedzy, spotykają się nocami na nielegalnych wyścigach. Ale strach ma wielkie oczy i pojawia się zawsze tam, gdzie zaczyna się niewiedza i brak kontroli nad nowym zjawiskiem. Lęk przed nieznanym, dostępnym dla wąskiej grupy osób sposobem spędzania wolnego czasu, podsycany jest dodatkowo informacjami o kolejnych wypadkach nieodpowiedzialnych, nieprzewidujących kierowców, bez wyobraźni przekraczających swoje umiejętności panowania nad pojazdem. Grupy kierowców biorące udział w nieformalnych nocnych wyścigach zachowują jednak wiele rozwagi i zdrowego rozsądku. Uczą się jeździć lepiej. Nie należy się spodziewać, że potępienie społeczne i zakazy prawne odstraszą od dotychczasowych praktyk.

Jak podaje Stowarzyszenie Sprintu Samochodowego, legalizacja wyścigów w Stanach, skąd pochodzi ta dyscyplina, zmniejszyła liczbę tych nielegalnych o 98%. Miejmy nadzieję, że dzięki coraz częściej organizowanym legalnym imprezom, wkrótce spadnie ona i u nas, a pomruk mocnych silników zacznie wywoływać dreszcz pozytywnych emocji zamiast budzić strach. Strach przed tym, co nieznane, nielegalne i wściekle za szybkie.

* Imiona bohaterów zostały zmienione.
Tytuł: Dwa oblicza 1/4 mili
Autor: Ewelina Kitlińska,
www.kitlinska.pl