Rysunki na płaskowyżu Nazca

Rysunki na płaskowyżu Nazca

Nad pustynią latają małe samoloty. Krążą nad ziemią, przechylając się co chwila to na prawą, to na lewą stronę, bo siedzący w środku pasażerowie chcą mieć dobry widok na ziemię. Linie płaskowyżu Nazca i tajemnica ich powstania przyciągają tysiące turystów.

Nieco pochmurnie rozpoczął się dzień w Nazca. Z samego rana pojechaliśmy na małe lotnisko, żeby tam wsiąść do awionetki i z lotu ptaka obejrzeć słynne rysunki na ziemi, odkryte zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Lotnisko położne u podnóża szarych, niczym nieporośniętych skał, wydawało się opustoszałe. Nie było praktycznie żadnego ruchu i gdyby nie to, że z daleka widzieliśmy, że tuż obok ląduje mały samolot, można by pomyśleć, że nikogo na nim nie zastaniemy. Przy niewielkim budynku portu, przyklejonym do betonowego pasa startowego, czekały maszyny gotowe, by zabrać nas w powietrze.

Samolotem w górę
Kiedy pięcioosobowa załoga pasażerów już się zebrała, sympatyczny pilot rozdał nam mapy z oznaczonymi rysunkami, kierunkiem lotu i kolejnością oglądania poszczególnych znaków. Nie zwlekając, podekscytowani poszliśmy w kierunku awionetki. Zapięliśmy pasy i nałożyliśmy na głowy słuchawki. W trakcie lotu hałas jest tak duży, że nie byłoby słychać, co pilot ma nam do powiedzenia i pokazania na ziemi. Po krótkim przygotowaniu pilot włączył silnik i z warkotem z wolna wtoczyliśmy się na pas startowy. Stanęliśmy, a pomruk maszyny robił się coraz głośniejszy, gdy powoli zwiększały się obroty. Nabraliśmy rozpędu i nasz nieduży samolot wreszcie wzbił się w górę.

Z okien samolotu rozciągał się widok na płaskowyż Nazca. Z lotu ptaka widać było, jak nieprzyjazna jest to ziemia. Wyschnięta, poszarzała i spalona słońcem nie daje warunków do życia praktycznie żadnym roślinom. W końcu odcinek drogi, jaki trzeba pokonać z Limy na południe, do Nazca, wiedzie przez jedną z najbardziej suchych pustyń świata. Nad wzgórzami unosiła się mgła. Miałam nadzieję, że nie przeszkodzi nam w oglądaniu rysunków naziemnych. Zostały wykonane prawdopodobnie 2 tysiące lat temu i przetrwały do dziś w niemal nienaruszonej formie, dzięki panującej suszy i bezwietrznej pogodzie na równinach Nazca. Rysunki przedstawiają zwierzęta i figury geometryczne. Niektóre z nich mają długość nawet 300 metrów. Ci, którzy je wykonali, musieli ponieść duży nakład sił, aby najpierw odsłonić wierzchnią warstwę ziemi i umieścić ją wzdłuż jaśniejszych wyżłobień wykopanych w suchej glebie. Kiedyś sądzono, że są to rowy należące do systemu irygacyjnego, stworzonego jeszcze przed pierwszymi Inkami. Dopiero w 1939 roku odkryto z okien samolotu, że układają się na różne kształty i, co więcej, pokrywają się z ruchem słońca w dni przesilenia letniego. Odkryciu ich tajemnicy poświęciła wiele lat życia Niemka Maria Reiche, formułując różne hipotezy dotyczące powstania gigantycznych znaków.

Rozczarowanie astronautą
Po paru chwilach zaczynamy zbliżać się do pierwszego rysunku. Przez słuchawki słychać głos pilota: ?Wieloryb, najpierw widać go będzie po prawej stronie, a potem po lewej?. Nadlatujemy w jego kierunku i samolot przechyla się mocno na prawą stronę, oblatujemy dookoła w takim nachyleniu rysunek, po czym samolot przechyla się w przeciwną stronę, by i pasażerowie po drugiej stronie samolotu mogli zobaczyć potężnego ssaka. Wypatruję uważnie wieloryba i ledwo dostrzegam wątłą nitkę tworzącą jego kontur. Jest niewyraźny, maleńki. Lecimy dalej i znów przechyły, bo tym razem oglądamy z wyżyn nieba trójkąty. Dalej przelatujemy nad astronautą. Rozczarowuje, bo jest jeszcze mniejszy słabiej widoczny niż poprzednio oglądany kształt wieloryba. Z góry wygląda tak, jakby ktoś narysował go na skałach zwykłą kredą.

Lecimy dalej i mijamy po drodze psa i małpę, którą Maria Reiche uważała za starożytny symbol konstelacji Wielkiego Wozu. Tym razem znaki na ziemi są bardziej wyraziste i większe. Jednak powoli przestaję porównywać te widoki ze swoimi oczekiwaniami i widokami zapamiętanymi ze zdjęć, bo po kilku rundach latania po okręgu w przechyle zaczyna mnie mdlić. Na szczęście wszyscy jesteśmy przed śniadaniem, bo ostrzegano nas, że przeciążenia w awionetkach są tak duże, że szybko może się zrobić niedobrze, a zawartość żołądka może podejść do gardła. Pocieszam się myślą, że skoro nic nie jadłam, to nie będę mieć żadnych problemów.

Przelatujemy nad kondorem i tu już widać, jak wielki jest to rysunek. Przecinają go inne linie, a opodal biegnie piaszczysta droga. Znów robimy nad nim kilka okrążeń, a ja czuję, że zaczyna mi być coraz bardziej niedobrze od nienaturalnego dla człowieka bujania i wstrząsów. Następuje upragniona chwila spokojnego lotu i znów przechylamy się to na jedną stronę, to na drugą, bo pod nami rozpościera się rysunek pająka. Położony między innymi liniami i znakami wygląda dość niepozornie.

Ucięte wierzchołki drzewa
Przychodzi kolej na kolibra, chyba ulubiony znak Peruwiańczyków, powtarzany na pamiątkach z Nazca, a następnie na spiralę i rysunek drzewa. To ostatnie ma przycięte wierzchołki przez asfalt Drogi Panamerykańskiej, podobnie jak przycięty jest ogon jaszczurki leżącej po przeciwnej stronie szosy. Tereny płaskowyżu Nazca starano się normalnie wykorzystywać, tworząc na nich trakty komunikacyjne, bo nikt nie wiedział, że znajdują się na nich obiekty dziedzictwa kultury. Dopiero po odkryciu rysunków zaczęto chronić równinę Nazca przed degradacją. Jednak w przypadku niektórych rysunków było już za późno, bo przecięto je wzdłuż lub w poprzek kreskami dróg i ścieżek.

Przy szosie stoją zbudowane drewniane wysokie wieże, z których widać najbliżej leżące znaki. Zatrzymują się przy nich samochody z turystami rezygnującymi z lotu samolotem. Mimo że ciągłe kołowanie w nachyleniu pod dużym kątem powoduje, że odnoszę wrażenie, iż jestem już chyba zielona od mdłości, uważam, że trzeba wejść do samolotu i z góry samemu ocenić osławione znaki na ziemi. Ten, kto nie poleciał oglądać rysunków, ten wiele stracił.

Jeszcze tylko kilka okrążeń nad małym konturem pisklaka i papugi, aż wreszcie lecimy prosto, wracając na lotnisko, bez kołowań i przechyłów. Pilot uchyla nieco okno i świeże ostre powietrze, które dostaje się do wnętrza awionetki, nieco mi pomaga dojść do formy, ale i tak nie czuję się najlepiej. Wracamy nad bardziej zielonymi terenami. Tylko dzięki irygacjom i nawadnianiu udaje się uprawiać tu małe poletka tworzące buro-zieloną szachownicę. Nad górami wciąż unoszą się wstążki mgły.

Lądujemy. Jestem tak wykończona tym lotem, że jako ostatnia wychodzę z samolotu i ledwo idę w stronę lotniska. Tam reszta naszej grupy czeka na swoją kolej. Mam chwilę czasu, żeby dojść do siebie. W poczekalni obsługa puszcza na DVD film o powstaniu rysunków w Nazca. Gdy siedzę w miękkim fotelu i oglądam dokument, szybko mi przechodzi złe samopoczucie. Pojawiła się za to refleksja, że niekiedy trudny jest los uczestnika naszej dwunastoosobowej grupy Extreme Team. Część powracających osób wysiadła z samolotu równie bladozielona jak ja. A to dopiero trzeci albo czwarty dzień wspólnej podróży po Peru i sam początek przygód.

Artykuł można wykorzystać do przedruków po uzyskaniu zgody właściciela praw autorskich. W takim wypadku muszą być wymienione dane o źródle publikacji oraz autorze. Podpis do tekstu powienien wyglądać następująco:

Tytuł: Rysunki na płaskowyżu Nazca
Autor: Ewelina Kitlińska,
www.kitlinska.pl
Źródło: kafeteria.pl, sierpień 2007